RZECZ O WĘDRÓWCE DUSZ - ROZMOWA Z KRZYSZTOFEM KOPCZYŃSKIM
Agnieszka Młynarczyk: „Dybuk. Rzecz o wędrówce dusz” zaczyna się fragmentem filmu fabularnego „Dybuk” z lat 30. minionego wieku. W którym momencie pracy nad filmem pojawił się pomysł, żeby zacząć właśnie tak?
Krzysztof Kopczyński: „Dybuk” Michała Waszyńskiego – klasyczne dzieło kina jidysz, oparte na dramacie Szymona Anskiego – towarzyszył nam od początku pracy nad filmem. W pierwszej sekwencji naszego dokumentu pojawia się bohater filmu Waszyńskiego, wędrowiec Meszulach, który ma dar rozumienia zaświatów i przewidywania przyszłości. Gra go Ajzyk Samberg, który wcześniej wcielał się w Jankiela w „Panu Tadeuszu”, a podczas wojny został zamordowany przez Niemców, tak jak większość aktorów filmu Waszyńskiego. Meszulach mówi o dybuku i ma to wymiar symboliczny.
Wydaje się, że postać dybuka jest niezmiernie ważna dla wyznawców judaizmu. Czym on jest, zarówno jako zjawisko, jak i postać?
W judaizmie dybuk to dusza zmarłego, która nie opuszcza tego świata, tylko wchodzi w ciało żyjącego człowieka, na ogół czyniąc mu krzywdę, ale czasem też przynosząc dobro. Dla nas dybuk jest metaforą, która może być interpretowana przez widzów bez podpowiedzi. Uproszczeniem byłoby jednak stwierdzenie, że dybukiem są Żydzi albo Ukraińcy.
Pana film powstał w przełomowym dla Ukrainy czasie. Oglądając „Dybuka. Rzecz o wędrówce dusz.” czułam duże napięcie związane z nastrojami ludności ukraińskiej. Oczywiście najbardziej wyrazistym powodem było przybycie Żydów pielgrzymujących do grobu cadyka Nachmana. Co kryje się pod tym „zewnętrznym” powodem? Jakie obawy męczą miejscową ludność, a może i całą ludność kraju?
Zdjęcia do filmu zakończyły się dwa miesiące przed protestami na Majdanie, gdy Ukraina coraz mocniej sięgała do źródeł swojej tożsamości narodowej. Na te poszukiwania nakładała się niechęć do „innych”, będących w dodatku potencjalnymi imigrantami przywożącymi pieniądze, ale jednocześnie korumpującymi władze i niebezpiecznie – według miejscowych – rozszerzającymi strefę wpływów. Warto zauważyć, że dla wielu chasydów ten punkt widzenia był całkowicie nieistotny, nie wiedzieli nawet, iż Ukraina nie jest już częścią Rosji. Liczyły się dla nich tylko względy religijne i bliskość Nachmana.
Jak Pan czuł się na Ukrainie w trakcie realizacji zdjęć? Jak czuł się Pan wśród tamtejszego społeczeństwa i jakie przyjęcie Pana spotkało, jako obywatela innego kraju?
Robienie filmów dokumentalnych to praca wymagająca wysiłku zrozumienia istoty miejsc, w których robi się zdjęcia, a także racji stron przedstawianego konfliktu – choćby były one bardzo odległe od własnej hierarchii wartości. Wiedzieliśmy, że w Humaniu i Bracławiu dzieje się coś ważnego. Zarówno Ukraińcy, jak i chasydzi traktowali naszą ekipę bardzo przyjaźnie. Oczywiście byli tacy, którzy nie pozwalali się filmować, ale każdy ma do tego prawo.
Jeden z bohaterów filmu mówi: „Nigdy nie jest jednakowo dla wszystkich”. To myśl, która przewija się przez cały film. Na przykład gdy jest mowa o ustawieniu krzyża i możliwości odbycia w jego sąsiedztwie taszlichu. Inną – sytuacja sprzed setek lat, gdy Iwan Gonta i Maksym Żeleźniak wymordowali łącznie kilkadziesiąt tysięcy Żydów i Polaków osiadłych na Ukrainie w celu oswobodzenia Ukraińców „czystej krwi” spod ich ucisku i hegemonii. To daje dużo do myślenia.
Rozmowy o porozumieniu warto zacząć od określenia własnych celów i pola wspólnego interesu. To jest w wypadku chasydów i Ukraińców o prawicowych poglądach trudne, ale możliwe. Wierzę głęboko, że to się uda i że nasz film się do tego choć trochę przyczyni, otwierając na Ukrainie dyskusję nad złożonością historycznych uwarunkowań.
Czy z którymś z bohaterów znalazł Pan wspólny język, poczuł więź na tyle silną, by kontynuować relację?
Jako dokumentalista jestem skoncentrowany na dobru filmu i na budowaniu relacji z bohaterami w taki sposób, by służyło to filmowi. Stawiam pytania tak, by odpowiadający w jak największym stopniu wyraził swoje poglądy. Raczej słucham niż mówię. Ale będąc w przyszłości na Ukrainie, odwiedzę wszystkich ważniejszych bohaterów, tych, którzy jeszcze tam są.
Poruszyły mnie mocno sceny końcowe filmu: jeden z bohaterów jest tutaj opłakiwany przez swoją żonę, a do jego domu z podziękowaniami przybywają wdzięczni mu pielgrzymi. Jak Pan się czuł dając świadectwo tym konkretnym wydarzeniom i dokumentując ludzki smutek?
Kręcenie tych scen było bardzo poruszające zarówno dla nas, członków ekipy, jak i bohaterów – mieszkańców Bracławia oraz chasydów, którzy tam przyjechali. Udział w tych zdjęciach wyzwolił w nich wielkie i pozytywne emocje. Jedni i drudzy dużo mi o tym opowiadali.
Jakie znaczenie osobiste ma dla Pana historia opowiedziana w filmie? Czy doświadczenia związane z pracą na planie wpłynęły w jakiś sposób na Pana światopogląd, coś w Panu zmieniły?
Praca nad filmem trwała siedem lat i w tym czasie wiele zmieniło się na lepsze w moim życiu i w otaczającym mnie świecie. Dzięki filmowi zbliżyłem się bardziej do ważnej dla mnie problematyki eschatologicznej, a także do duchów wędrujących po Ukrainie. Udzielenie im skutecznej pomocy leży poza obszarem moich możliwości, ale jak najszczerzej życzę im więcej światła.
Dziękuję za udzielenie wywiadu i życzę powodzenia w realizacji kolejnych projektów.
Dziękuję.
Rozmawiała Agnieszka Młynarczyk