UNIWERSALNE I NIEUCHRONNE. O FILMIE "UCIEKNIJMY OD NIEJ" MARCINA KOSZAŁKI
Przed śmiercią nie można uciec. Nawet, jeśli zaprzeczamy jej istnieniu i usiłujemy skupić się tylko na życiu, nie opuszcza nas myślenie o śmierci. Bo fakt, że negujemy coś tak nieuchronnego potwierdza tylko, jak bardzo się boimy. O tym właśnie jest "Ucieknijmy od niej" Marcina Koszałki. O wielkim strachu, ale też o nieodwracalności, bólu i wyrzutach sumienia.
Reżyser łączy ze sobą materiał nakręcony na oddziale paliatywnym jednego z krakowskich szpitali z wypowiedziami swojej siostry, Małgorzaty. Kobieta, otoczona luksusem i usiłująca za wszelką cenę zatrzymać upływający czas, twierdzi, że śmierć nie istnieje, bo wciąż możemy czuć obecność zmarłych, a umieranie to po prostu rytuał przejścia do innego świata. Należy się do niego przygotować jak do wizyty u nieznanych gości. Małgorzata twierdzi, że sceny przedstawiające umierających ludzi tylko potwierdzają jej tezę. Na ekranie jej oprawionego w ramę obrazu telewizora widzimy śmiertelnie chorych pacjentów szpitala, otoczonych przez rodziny. Marcin Koszałka filmuje wypowiedzi tych żegnających się z życiem osób, a także czynności takie jak mycie materacy czy pranie prześcieradeł po ich śmierci. Widzimy niezwykle wzruszające momenty w których siedmioletni chłopiec odwiedza swoją umierającą matkę, dyżurna lekarka dzwoni do syna z informacją o śmierci ojca, a żona usiłuje osłodzić dobrymi wspomnieniami ostatnie chwile życia swojego męża. Takie obrazy pozostają w pamięci na długo. Przedstawiają chwile, jakich przeżywanie było też naszym udziałem, a nawet jeśli jeszcze nie, to z pewnością będzie. Bo śmierć dotyka wszystkich.
"Ucieknijmy od niej" jest doskonałym ostrzeżeniem, a także możliwością oczyszczenia. Swoiste katharsis stanowi też dla samego reżysera i jego siostry, dla których ten film okazał się bardzo osobistym spotkaniem. Bezpośrednio – z nimi samymi, a metaforycznie – z rodzicami. Bo wyrzut sumienia spowodowany brakiem kontaktu z rodzicami, a uświadomiony dopiero po ich odejściu, to, jak mówi w wywiadach sam Marcin Koszałka, naczelny temat filmu. I z pewnością nie jedyny, gdyż to dzieło można rozpatrywać na kilku płaszczyznach. "Ucieknijmy od niej" podejmuje przynajmniej kilka trudnych tematów godnych uwagi: wspomniane wyrzuty sumienia, misterium śmierci, budowanie pozorów oraz problem każdego twórcy: oddzielenie materii rzeczywistości od tej filmowej.
Większość wypowiedzi Małgorzaty skupia się na wspomnieniach o zmarłych rodzicach. Kobieta ponownie analizuje ich zachowanie, wzajemne relacje. Ma do siebie pretensje o to, że nie poświęcała im czasu i że odsunęła się od nich, podczas gdy tak naprawdę na to nie zasłużyli. Z perspektywy wspomnień rodzinne piekło wygląda zupełnie inaczej. Małgorzata ma do siebie wielki żal. Właściwie mówi za siebie i za swojego brata, gdyż reżyser chciał tym filmem zamknąć w pewien sposób przeżywanie odejścia rodziców. Małgorzata twierdzi, iż rzeczywiście uda mu się zamknąć ten temat tylko w kadrach swojego filmu, bo pamięć o rodzicach będzie towarzyszyć mu zawsze. Podobne wyrzuty towarzyszą z pewnością każdemu, kto przeżył śmierć bliskiej osoby. Zawsze można było bardziej się starać, zrobić coś więcej, częściej okazywać miłość i przywiązanie. Oglądanie "Ucieknijmy od niej" bardzo boli. Boli, bo dotyka najdelikatniejszych strun i natrętnych wspomnień, od których chcielibyśmy uciec. Jest to jednak ból bardzo potrzebny i konstruktywny, bo z jednej strony pozwala „przepracować” własna traumę, a z drugiej uświadamia, jak bardzo należy dbać o to, czego jeszcze nie udało nam się zniszczyć. To film o śmierci, ale odwołujący się też do życia i do tego, żeby je w pełni wykorzystać na kontakt z bliskimi. I należy zaznaczyć – nie za pomocą natrętnej tezy czy moralizatorskiego tonu. Wystarcza, że obrazy mówią same za siebie.
Śmierć w "Ucieknijmy od niej" zostaje przedstawiona naturalistycznie, co nie przeszkadza zbudowaniu wokół niej atmosfery tajemnicy i niezwykłości. Bo chociaż oglądamy masowe przygotowywanie pościeli oraz mycie łóżka dla kolejnych umierających, to jednostkowa śmierć jest dla każdego indywidualnym przeżyciem. Doskonale zostaje zderzona masowość w podejściu do śmierci z niemożliwością pogodzenia się z odejściem ukochanej osoby. Reżyser nie pokazuje samego momentu śmierci, o wiele bardziej przemawia do widza obraz wielkiej pralni, w której prana jest pościel po zmarłych. Wszyscy pacjenci będący bohaterami filmu odeszli, potwierdzają to jeszcze napisy końcowe i wzięcie ich nazwisk w prostokąt. Ich miejsce zajmą kolejni chorzy, którym można pomóc jedynie uśmierzając ból.
Postać Małgorzaty miała być kontrastem dla powyższych scen, uosobieniem kultu życia i młodości. Kobieta cały czas neguje obecność śmierci, mówi, że wierzy, iż śmierć jest tylko pewnym przejściem do nieznanego świata, w którym również będzie otaczał ja luksus, nawet większy niż w jej willi. Małgorzata spędza wiele czasu u kosmetyczki i na siłowni, dba o siebie, za wszelką cenę pragnie utrzymać swoją urodę. Jednakże tak obsesyjny kult młodości, ciała i luksusu też jest wyjawieniem wielkiej obawy przed śmiercią. Kurczowo trzymając się życia pokazujemy, że boimy się je utracić. Małgorzata wypowiada swoje kwestie w sposób mocno teatralny, ale pozostaje przy tym wiarygodna. Nawet w momentach, gdy neguje śmierć, bo, nawet sama o tym nie wiedząc, potwierdza jej istnienie. To niezwykle wrażliwa osoba i nie zmienia tego fakt, iż w dużej mierze skupia się na powierzchownych wartościach.
W filmie jest scena wynoszenia mebli z mieszkania państwa Koszałka. Małgorzata pyta brata, czy poszedł tam, bo czuł taką potrzebę, czy tylko dlatego, bo zaplanował sobie dobre ujęcie do swojego filmu. To ostatnie słowa Małgorzaty, stanowiące w pewnym sensie również pytanie do widza. Oglądając "Ucieknijmy od niej" nie mamy wątpliwości, że reżyser niezwykle cierpi z powodu odejścia rodziców, czego potwierdzeniem jest sama decyzja o zrobieniu materiału. Jednakże każdy twórca chyba w każdym momencie swojego życia przekuwa to, co się dzieje w potencjalne dzieło sztuki. Filmowiec patrzy na wszystko przez pryzmat możliwości wykorzystania osobistego przeżycia i przetransponowania go na płaszczyznę uniwersalną. To naturalne i o ile służy podzieleniu się z innymi swoim osobistym doświadczeniem, które także dla nich może być przydatne, jest nawet wręcz godne podziwu.
"Ucieknijmy od niej" powinien obejrzeć każdy. Może być to bardzo przykry seans, szczególnie dla osób, które spędziły niewystarczająco dużo czasu przy łóżku umierającej osoby i również towarzyszą im wyrzuty sumienia. A jeśli ktoś ma szczęście ich nie posiadać, też powinien zobaczyć ten film i to, przed czym ma szansę się ustrzec.
Olga Słowiakowska