RECENZJA: "KONIEC ŚWIATA NATALKI" ANNY URBAŃCZYK

Powódź z lata 1997 roku odcisnęła swe tragiczne piętno na całym naszym kraju. Zalane zostały gospodarstwa rolne i domy, zniszczeniu uległ inwentarz żywy oraz martwy. Dla większości mieszkańców Polski skutki żywiołu miały wymiar bezpośredni i od razu przystąpili oni do pracy nad odbudową zniszczeń. Dla innych Polaków dalsze konsekwencje „wielkiej wody” miały dopiero nadejść po wielu latach uzyskując nadspodziewany społeczny wymiar. 

Koniec świata Natalki ukazuje nam górnośląską prowincję, a w niej zapomnianą wieś oddaloną od większych ośrodków miejskich. Na tyle małą i odległą, że nawet jej nazwa nic nam nie mówi i w ogóle nie zapada w pamięć. Mieszkańcy wiedliby życie podobne do innych, gdyby nie fakt, że zaraz muszą opuścić krainę swojego dzieciństwa i młodości. Okazuje się bowiem, że teren ma zostać przeznaczony na zbiornik retencyjny i wszyscy mieszkańcy mają zostać wysiedleni do nowej/starej wsi, odtworzonej z tych samych osób. A dowiadujemy się o tym z opowieści dziewczynki, która jest jedną z bohaterek i narratorką zarazem. Obserwuje ona świat jako osoba coraz bardziej świadoma, pełna uczuć i smutku wobec tego, co się wokół niej dzieje. Symbolicznym ukazaniem nieuchronnej utraty jest motyw krowy, z którą zaprzyjaźnia się dziecko, po czym dowiaduje się, że zwierzę musi iść na rzeź. Tak jak jej dotychczasowe życie i miejsce, które kocha. Jednak nie jak jej wspomnienia, które zawsze będą towarzyszyć dziewczynce w nowym miejscu zamieszkania.

Na uwagę zasługuje też motyw wiekowego wuja Stefana, który uparł się, że nigdzie się nie ruszy. Anna Urbańczyk nieświadomie sięgnęła do motywu Kazimierza Kutza z filmu Paciorki jednego różańca, gdzie główny bohater, stary Ślązak, również nie chce się wyprowadzić ze swojego domu, pomimo różnych nacisków ze strony partii i lokalnych władz. Pół wieku od filmu Kutza, wuj Stefan z filmu Urbańczyk zgodził się co prawda na utratę domu i widzimy go już w nowym, w którym jest pozornie szczęśliwy (chwilami próbuje nawet wygrać w totolotka) jednak z oczu bije od niego smutek, przypominający odwieczną maksymę, że starych drzew się nie przesadza. A jednak drzewa same się przesadziły, gdyż pod koniec filmu, już z części poza diegetycznej, dowiadujemy się, że to mieszkańcy zdecydowali się na apel do władz o przesiedlenie całej miejscowości w inne miejsce. Należy jednak pamiętać, że zostali do tego zmuszeni, bowiem nie mogli zostać w krainie swoich ojców. Pozostając przy tym wątku, niezwykle symboliczne są sceny związane z zerwaniem pewnej ciągłości, ekshumacją cmentarza oraz zburzeniem kościoła. Kościół będzie nowy, groby spoczną w cudzej ziemi, coś się zmienia, a jednak wszystkiemu temu towarzyszy jakiś optymizm, ukryty, lecz jednak optymizm. Rzeczywiście ci sami ludzie mieszkają obok siebie, a prochy ich przodków wyjechały razem z nimi. Ta nutka nostalgii niezwykle ociepla cały film, razem z podłożonym dziecięcym głosem narratorki.

W filmie Urbańczyk mówi się w języku śląskim, który nie jest dla wszystkich zrozumiały. Szkoda, że reżyserka nie zdecydowała się, aby dodać polskie tłumaczenie języka śląskiego, jeszcze z innego względu. W dobie walki z czynnikami państwowymi o uznanie formalnego statusu tego języka, autonomia językowa Śląska mogłaby zyskać dodatkowy argument, skoro język jest na tyle odrębny od polskiego, że trzeba go tłumaczyć, aby był zrozumiały dla widza. Na szczęście nic straconego, gdyż twórcy filmu mogą to uczynić w każdej chwili. W podobnej sytuacji znalazł się M. Koszałka, który prezentując również na tegorocznym festiwalu w Łagowie swój film Biała odwaga, przełożył gwarę góralską na język polski, posługując się napisami. 

Pozostając przy tematyce regionu, twórczyni udało się wreszcie ukazać Górny Śląsk nieco inaczej od innych reżyserów. W większości produkcji jest on ukazywany jako zurbanizowany, szary, smutny obszar, nierzadko postindustrialny. Urbańczyk zaś wybierając na miejsce planu zdjęciowego wieś Nieboczowy uchwyciła prowincję tego regionu, jakże inną od wspomnianego wizerunku. Widzimy zieleń, huśtawki, a bloki mieszkalne i domy podobne są do innych tego typu na terenie całego kraju. Przez to przestrzeń filmu nabiera więcej anonimowości, zostaje niejako oswojona dla polskiego (i nie tylko) widza, sugeruje bowiem że owa wzruszająca historia mogła się wydarzyć wszędzie.

Radosław Domke